czwartek, 9 sierpnia 2012

Jak to u mnie wyglądało

Ostatnio zaczęłam się zastanawiać dlaczego mam akurat syndrom jedzenia kompulsywnego a nie coś innego i poprzypominały mi się moje myśli i sytuacje z przeszłości.

Pierwszy raz pomyślałam, że jestem gruba w wieku 9 lat. Pamiętam, ze stałam przed lustrem, podnosiłam koszulkę do góry i patrzyłam się krytycznie na brzuch, który uważałam za obrośnięty tłuszczem. Skąd takie myśli u dziecka? Nie wiem. Patrząc na zdjęcia z tamtego okresu byłam bardzo małym i chudym dzieckiem. Zarzucałam sobie wtedy, że za dużo jem (!). Chyba to były pierwsze oznaki buntu wobec mojej matki (pewna nie jestem).

Dlaczego BED a nie bulimia albo anoreksja? Głodzić się nie umiałam, coraz więcej jadłam, jednakże ganiałam z dzieciakami po lasach i wsi więc byłam chuda. Następnie stało się coś dla mnie wtedy strasznego: ze wsi przeprowadziliśmy się do miasta. Zmiana otoczenia u bardzo nieśmiałego dziecka to był szok, na dodatek koleżanki zaczęły mnie prześladować ("jesteś wsiarą itp."). Zamknęłam się w domu i przestałam wychodzić = mało ruchu, na dodatek zaczął się okres dorastania. W wieku 11 lat byłam przekonana, że jestem wielorybem. Rozpoczęłam kolejne próby z głodówkami naturalnie skończone fiaskiem. Któregoś dnia znalazłam w jakimś piśmie historię dziewczyny z bulimią. To było olśnienie, chciałam być taka jak ona: jeść tak jak lubię a potem wymiotować. W tym wieku w ogóle się nie przejęłam, że zniszczę sobie organizm itp. A więc czemu nie bulimia? Miałam szczęście: nie wiedziałam jak się wywołuje wymioty a nie mogłam spytać się rodziny ponieważ byłaby awantura. Nie było wtedy Internetu (dzięki bogu!) a koleżanki nie miały o czymś takim pojęcia. Tak więc po kilku dniach i kilku nieudanych eksperymentach dałam sobie spokój.

Od 11 do 16 lat utwierdzałam w sobie zaburzenie odżywiania: ciągłe próby odchudzania i wielkie napady głodu. Na dodatek trafiłam do gimnazjum gdzie było jeszcze gorzej niż w podstawówce: stałam się kozłem ofiarnym. Kompletnie nie wychodziłam z domu, nie spotykałam się z ludźmi. Nieśmiałość była tak chorobliwa, że nie byłam w stanie iść do sklepu i odezwać się do sprzedawczyni. Przy wzroście 155 cm ważyłam 70 kg. Rówieśnicy znęcali się nade mną coraz bardziej.

Wybawieniem było liceum. Ludzie byli cudowni, akceptowali mnie. Płakałam ze szczęścia, że zmieniłam szkołę i udało mi się trafić do tej a nie innej. Od razu BED odpuściło, schudłam do 55 kg. Zaczęłam wychodzić z domu, nieśmiałość prawie zniknęła (do dzisiaj mam wybiórczą). Znalazłam pierwszego chłopaka, krąg stałych przyjaciół z którymi spotykam się do dzisiaj.

Niestety wszystko runęło na studiach. Zerwałam z pierwszym facetem, który okazał się chory psychicznie. Mój wydział okazał się podobny do gimnazjum. Nikt ze mną nie gadał, nie byłam nigdzie zapraszana. Promotorka na licencjacie była kalką mojej matki. Raz o mało co się nie pobiłyśmy (!). BED powróciło w okropnej skali: obżarstwo połączone z wiecznym odchudzaniem się. Dopiero po obronie Narzeczony stwierdził, że w końcu muszę zacząć się leczyć i wysłał mnie do psychologa. Żałuję, że tak długo z tym zwlekałam...

Co do kontaktów z ludźmi: do liceum byłam strasznie uległa i zamknięta w sobie, dlatego stawałam się świetnym celem do wyładowywania nastoletniej agresji. W LO zmieniłam się o 180 stopni: stałam się strasznie silna i moja osobowość stała się przytłaczająca. Studia to inna para kaloszy: byłam na bardzo kobiecym wydziale a ja mam umysł logiczny, męski (stwierdzony u psychologa) a na dodatek uważałam, że można żyć inaczej niż szukać bogatego faceta, który wszystko za nas zrobi (niestety, nawet wykładowcy mówili, że tak pustych panienek to jeszcze nie mieli :( ).

7 komentarzy:

  1. ojej, to straszne, że równieśnicy aż tak źle cię traktowali. dzieciaki są straszne. nic ich nie powstrzyma przed nabijaniem się z innych. ze mnie na szczęście nikt się nie nabijał, może dlatego, że chodziłam do szkoły międzynarodowej, więc tolerancja dla innej narodowości, innego koloru skóry i wyglądu była na porządku dziennym, ale za to robili to rodzice, a w szczególności tata. wtedy pewnie chciał mnie zmobilizować, żebym zaczęła się odchudzać, ale robił to w taki sposób, że płakałam i jadłam dalej... dorastanie to bardzo ciężki okres, twoja historia pokazuje to dobitnie. i bardzo dobrze, że jak byłyśmy małe, nie było internetu. nie wiem, jaka dzisiaj bym była.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Częśto sama sobie wyrzucam, że źle się do ludzi odnosiłam. Gdy mną pomiatali powinnam była się im postawić, powiedziec o tym komuś, walczyć. Później trochę przesadzałam z asertywnością i czasem chyba powinnam wyluzować. Niestety ciężko mi się otworzyć na innych, zawsze mam wrażenie, że mnie oceniają a ja wypadam bardzo źle :(

      A za brak internetu jestem wdzięczna losowi :)

      Usuń
  2. to straszne, jak bardzo dzieci potrafią być okrutne. Gimnazjum to w ogóle nikomu niepotrzebna instytucja, te rozwrzeszczane monstra nie są już dziećmi ale jeszcze nie dorośli, uważają się za panów świata... też przechodziłam przez coś podobnego. Wszyscy się tam znali, ja byłam nowa, jedyna, w dodatku chłopcy się za mną oglądali, więc miałam przesrane u dziewczyn począwszy od 1 do 3 klasy. Doszło do tego, że rano pierwsze po przebudzeniu to płacz, że nie chcę iść do szkoły. A w domu też zero wsparcia - ojciec uważał, że to moja wina, że na pewno ich prowokuję, bo nikt nikogo bez powodu nie gnębi ;/
    na szczęście w gimnazjum nie miałam internetu, w takim wieku jest się bardziej podatnym na te wszystkie pro-any itp... gdyby było inaczej, pewnie już nie raz wylądowałabym w szpitalu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja matka też tak twierdziła: ona dla siebie jest ideałem, ze wszystkimi jest w dobrych stosunkach. Naprawdę niewiele osób zna jej prawdziwą twarz. Skoro ona ma mnóstwo przyjaciół to znaczy, że ja coś źlę robię skoro mam tylko kilku :(

      Usuń
  3. zapraszam do mnie - Ciebie juz dodałam u mnie - jedzenioholiczka23.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. na temat poniżania przez innych też mogę duzo powiedzieć - byłam grubym dzieckiem, odtrąconym przez rówieników, nazywali mnie wszyscy "gruba" - tylko zadania odpisywali i sciągali na sprawdzianach...nigdzie mnie nie zapraszali, bo chyba wszyscy się wstydzili pokazywać w moim towarzystwie...Dzięki schudnięciu bardzo się zmieniłam jesli chodzi o pewnosć siebie - już nie dam się ani poniżać, ani sobą pomiatać - teraz nie czuję się gorsza od innych, ale kiedys...to był taki pancerz ochronny - ja Cię nie urażę, ale Ty też nic mi nie mów nieprzyjemnego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Ciebie też dodaję :). U mnie waga była tylko 50% przyczyną nienawiści, druga połowa to umiejetności artystyczne. Dziwne ale nie znoszono mnie bo się udzielałam w teatrze szkolnym i na plastyce, co z resztą nie przeszkadzało im podsyłać swoje kartki z rządaniem "narysuj mi!".

      Usuń