sobota, 25 sierpnia 2012

Szósty dzień na diecie

Na moim liczniku prawie kilogram mniej wiec się cieszę, tralalala ^^. Ważę 66.5 kg i cierpliwie czekam na pozbycie się nadwagi. Mam nadzieję, że do końca roku zobaczę 5 na początku :D.

Miałam 2 kryzysy: pierwszy z powodu diety, musiałam zjeść coś słodkiego. Winogrona i borówki mnie uratowały. Jestem z siebie dumna ponieważ zjadłam ich bardzo mało ^^. Drugi to lekki napad kompulsywny, matka mnie wkurzyła... Nie przekroczyłam kalorii, nie jadłam tłustych rzeczy, zapchałam się warzywami i lodami. Lody zważyłam (!) aby nie przekroczyć 100 g, a mogłam zjeść cały litr. Nie wiem jakim cudem ale nie mogę wyjść z podziwu dla siebie samej i mojego opanowania. Pewnie dlatego, że nerwy były małe i Narzeczony kazał mi się opanować.

W domu zrobiłam małe zamieszanie ponieważ oświadczyłam, że skoro siedzę w domu to ja gotuję. A skoro ja gotuję to i ja robię zakupy (no dobra, nosi je Narzeczony). Ojciec wkurzony ponieważ nie mam zamiaru bawić się w półśrodki i iść na ilość, teraz liczy się jakość. Na dodatek stawiam na warzywa i owoce. Nie chciał dać pieniędzy ale w końcu nie miał wyjścia. Dostał porządny opierdol, matka mnie poparła bo sama niedługo zacznie się toczyć a poza tym nie znosi gotować. Przegrzebałam internet w poszukiwaniu przepisów i katuję rodzinę zdrowym jedzeniem :]. Babcia próbowała się buntować ale gdy się okazało, że gotuje sama dla siebie bo nikt tego nie je to odpuściła.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Liczenie kalorii wg faceta

Ograniczyliśmy z Narzeczonym fast foody, słodycze itp ale jednak to nie wystarczyło. Jedyne co osiągnęliśmy to brak wzrostu wagi xP. Dlatego ograniczamy kalorie. Niby coś prostego ale... mój facet nie jest w stanie zrozumieć co i jak a ponoć ma umysł ścisły..

Ja: co jesz?
On: grzanki
Ja: ile jajek dałeś?
On: 2
Ja: aha, czyli 2 x 80 kcal + chleb to 3 x 70 kcal + olej to chyba będzie łącznie coś koło 500 - 600 kcal.
On: że co!!?

Tak wygląda jego dzień na diecie 1500 kcal :]. Nagle okazuje się, że wszystko co lubi nie ma po kilka kalorii jak myślał a 10 razy więcej. Na dodatek naleje na patelnię 5 łyżek oleju i kłóci się, że jest niecała 1.. W ogóle wszelkie tabele kaloryczne i odmierzanie składników to dla niego czarna magia. A ja siedzę obok niego z notesem, podliczam kalorie i śmieję się z niego w duchu :D.

Nadal ciężko go zmusić do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego ale ostatnio oświadczyłam, że codziennie idziemy na 3 km spacer z psem (jak wspominałam go też trzeba odchudzić). Chciałam iść na basen ale oświadczył... że nie jest dzieckiem i go to już nie bawi. Ostatnio wymyślił epokowy wynalazek: powiedział, że jak zamieszkamy razem to zamiast krzesła przy komputerze będzie rowerek stacjonarny. Osobiście podejrzewam, że podziała jedynie w przypadku jeśli za pomocą pedałowania będzie się wytwarzać prąd do zasilania machiny :]

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Czy ja się za bardzo nad sobą nie użalam?

Takie pytanie padło w jednym z komentarzy. A jako, że lubię zastanawiać się nad takimi sugestiami to trochę sobie pofilozofuję :)

Więc wracając do pytania: czy się za bardzo nad sobą nie użalam?
Odpowiedź brzmi: na blogu tak.
Czemu? Po to jest ten blog aby wyrzucić z siebie pewne rzeczy.
Czy użalam się na co dzień? Nie.

Na blogu mogę ponarzekać, powyrzucać z siebie co mi leży na watrobie, tudzież żołądku :P. Matka mnie wkurzy, nagadam na nią i mi przechodzi. Nie można przecież cały czas trzymać tych negatywnych emocji w sobie bo by człowiek zwariował. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że przez 90% czasu jestem silnym człowiekiem. Szalona optymistka, która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Jednakże zawsze czai się gdzieś ten 10% gdy uważam siebie za beznadziejną i nic nie wartą. Latami pracowałam nad tymi procentami: w gimnazjum stosunek był odwrotny :(.

Moje jedzenie kompulsywne jest odpowiedzią na wieloletnie znęcanie się psychiczne, rzadziej fizyczne (ale jednak) mojej rodziny. W sumie jak nad tym pomyślę to chyba nie ma nikogo kto by normalnie w niej funkcjonował. Każdy ma jakieś odchyły związane z przebywaniem w dysfunkcji tudzież patologii (na wsi, na przeciwko nas mieszkała ciotka z mężem alkoholikiem i dziećmi). Jeden brat jest kompletnie zamknięty w sobie. Kiedy tylko może ucieka z domu ( w sensie wychodzi i wraca w nocy, nigdy nikogo do nas nie zaprasza), drugi siedzi całymi dniami przy komputerze, nic go nie obchodzi, prawie nic nie mówi. Rodzina jest rozbita mimo, że mieszka w jednym miejscu. Jedynym co słychać to krzyki mojej matki od rana, przestało mnie to ruszać ale czasem strzeli w czuły punkt. Wtedy zaczynam się użalać, mam napad i tyle. Wracam po nim do normalności i znowu przestaję tym się przejmować. Sądzę że wyprowadzka to jedyne możliwe rozwiązanie ponieważ mojej matki bez współpracy rodziny nie da się zmienić. A nikomu nie chce się z nią walczyć..

czwartek, 9 sierpnia 2012

Jak to u mnie wyglądało

Ostatnio zaczęłam się zastanawiać dlaczego mam akurat syndrom jedzenia kompulsywnego a nie coś innego i poprzypominały mi się moje myśli i sytuacje z przeszłości.

Pierwszy raz pomyślałam, że jestem gruba w wieku 9 lat. Pamiętam, ze stałam przed lustrem, podnosiłam koszulkę do góry i patrzyłam się krytycznie na brzuch, który uważałam za obrośnięty tłuszczem. Skąd takie myśli u dziecka? Nie wiem. Patrząc na zdjęcia z tamtego okresu byłam bardzo małym i chudym dzieckiem. Zarzucałam sobie wtedy, że za dużo jem (!). Chyba to były pierwsze oznaki buntu wobec mojej matki (pewna nie jestem).

Dlaczego BED a nie bulimia albo anoreksja? Głodzić się nie umiałam, coraz więcej jadłam, jednakże ganiałam z dzieciakami po lasach i wsi więc byłam chuda. Następnie stało się coś dla mnie wtedy strasznego: ze wsi przeprowadziliśmy się do miasta. Zmiana otoczenia u bardzo nieśmiałego dziecka to był szok, na dodatek koleżanki zaczęły mnie prześladować ("jesteś wsiarą itp."). Zamknęłam się w domu i przestałam wychodzić = mało ruchu, na dodatek zaczął się okres dorastania. W wieku 11 lat byłam przekonana, że jestem wielorybem. Rozpoczęłam kolejne próby z głodówkami naturalnie skończone fiaskiem. Któregoś dnia znalazłam w jakimś piśmie historię dziewczyny z bulimią. To było olśnienie, chciałam być taka jak ona: jeść tak jak lubię a potem wymiotować. W tym wieku w ogóle się nie przejęłam, że zniszczę sobie organizm itp. A więc czemu nie bulimia? Miałam szczęście: nie wiedziałam jak się wywołuje wymioty a nie mogłam spytać się rodziny ponieważ byłaby awantura. Nie było wtedy Internetu (dzięki bogu!) a koleżanki nie miały o czymś takim pojęcia. Tak więc po kilku dniach i kilku nieudanych eksperymentach dałam sobie spokój.

Od 11 do 16 lat utwierdzałam w sobie zaburzenie odżywiania: ciągłe próby odchudzania i wielkie napady głodu. Na dodatek trafiłam do gimnazjum gdzie było jeszcze gorzej niż w podstawówce: stałam się kozłem ofiarnym. Kompletnie nie wychodziłam z domu, nie spotykałam się z ludźmi. Nieśmiałość była tak chorobliwa, że nie byłam w stanie iść do sklepu i odezwać się do sprzedawczyni. Przy wzroście 155 cm ważyłam 70 kg. Rówieśnicy znęcali się nade mną coraz bardziej.

Wybawieniem było liceum. Ludzie byli cudowni, akceptowali mnie. Płakałam ze szczęścia, że zmieniłam szkołę i udało mi się trafić do tej a nie innej. Od razu BED odpuściło, schudłam do 55 kg. Zaczęłam wychodzić z domu, nieśmiałość prawie zniknęła (do dzisiaj mam wybiórczą). Znalazłam pierwszego chłopaka, krąg stałych przyjaciół z którymi spotykam się do dzisiaj.

Niestety wszystko runęło na studiach. Zerwałam z pierwszym facetem, który okazał się chory psychicznie. Mój wydział okazał się podobny do gimnazjum. Nikt ze mną nie gadał, nie byłam nigdzie zapraszana. Promotorka na licencjacie była kalką mojej matki. Raz o mało co się nie pobiłyśmy (!). BED powróciło w okropnej skali: obżarstwo połączone z wiecznym odchudzaniem się. Dopiero po obronie Narzeczony stwierdził, że w końcu muszę zacząć się leczyć i wysłał mnie do psychologa. Żałuję, że tak długo z tym zwlekałam...

Co do kontaktów z ludźmi: do liceum byłam strasznie uległa i zamknięta w sobie, dlatego stawałam się świetnym celem do wyładowywania nastoletniej agresji. W LO zmieniłam się o 180 stopni: stałam się strasznie silna i moja osobowość stała się przytłaczająca. Studia to inna para kaloszy: byłam na bardzo kobiecym wydziale a ja mam umysł logiczny, męski (stwierdzony u psychologa) a na dodatek uważałam, że można żyć inaczej niż szukać bogatego faceta, który wszystko za nas zrobi (niestety, nawet wykładowcy mówili, że tak pustych panienek to jeszcze nie mieli :( ).

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Napady obżarstwa

Stało się...

Od około miesiąca, może dwóch nie miałam napadu żarłoczności. Moje życie było w miarę spokojne, nie było dużych sytuacji stresowych. W weekend było inaczej. Rodzice bardzo ale to bardzo mnie wkurzyli. Jak zwykle potraktowali mnie jak 12 - latkę a nie dorosłą osobę: mam być na każde zawołanie, nie mam prawa mieć własnych planów, nie mam prawa odmówić :(.

Poskutkowało to 2 dniami żarcia. Wszystkiego co się nasunęło pod rękę. Z ogromnymi wyrzutami, bólem żołądka, nienawiścią do siebie samej. Wpierdzieliłam całą czekoladę, której miałam nie ruszać i oddać przy najbliższej okazji. Zawiodłam siebie i Narzeczonego. Dodatkowo matka ciągle mi robiła nad uchem uwagi co do tego, że jestem tłusta, nie schudnę do ślubu, jestem zaniedbana (bo nie latam co 5 minut do fryzjera, spa, kosmetyczki i solarium jak ona) i wszystko co złe jest moją winą. A ja ze łzami w oczach sięgałam po 6 z kolei kanapkę z rzędu...

Czuję do siebie kompletny wstręt. Chciałabym schudnąć, przynajmniej nie mieć nadwagi. Ale nie jestem w stanie przestać jeść gdy odzywa się syndrom :(. Czuję się wtedy strasznie nieszczęśliwa, nieatrakcyjna, do niczego. Nie jestem w stanie zapanować nad moimi odruchami. Czuję że jestem uwięziona w swoim ciele a ono chce jeść, jeść i jeść. Ja krzyczę "zostaw to!" ale ono mnie nie słucha...

Wkurzają mnie ludzie, którzy piszą w Internecie rzeczy typu "ale spasła świnia, wystarczyłoby nie jeść" czy "tylko 5% ludzi jest otyłych z powodu hormonów reszcie się nie chce o siebie dbać". Mam wtedy ochotę wsadzić takiego/taką w moją skórę gdy mam napad jedzenia kompulsywnego. Gdy targają okropne emocje, gdy się walczy z własnym ciałem i przegrywa się a później nienawidzi siebie. Bo tu chodzi o psychikę, chorą głowę, sytuacje ciągnące się latami, które do tego doprowadziły. Strasznie ciężko być chorym na syndrom jedzenia kompulsywnego. Teraz mimo wszystko napady zdarzają mi się stosunkowo rzadko, pamiętam moje kilkudniowe orgie z jedzeniem. Czasem miałam napady 3 - 4 razy w tygodniu. Aż dziwne, że nie ważę 100 kg :(.

Na razie staram się podnieść. Odbić od mojego dna. Walczyć z tym dalej. Może i przegrałam bitwę ale postaram się wygrać wojnę.

środa, 1 sierpnia 2012

Odchudzanie

Spadek wagi będzie chwilowo moim priorytetem ale postaram się czasem coś pisać o syndromie jedzenia kompulsywnego. Chwilowo potrzebuję wygadać się z moich postępów.

Znalazłam w necie zdjęcie laski, która startowo ma mniej więcej taki sam wzrost i wagę jak ja. Mocno mnie to inspiruje:

W tym momencie mam na liczniku 67.4 kg. Nie jest źle, powoli chudnę. Jednak od jakiegoś tygodnia ciągle boli mnie żołądek. Myślę, że to z powodu nadmiaru kawy i sztucznych soków. Muszę nauczyć się pić samą wodę lub herbatę bez cukru.

Na dodatek postaram się znowu biegać wieczorami. Chciałabym wyglądać ładnie w sukni ślubnej :)

wtorek, 24 lipca 2012

Waga a nawyki żywieniowe

Spędzam wakacje w domu rodzinnym Narzeczonego. Do ślubu zostało 11 miesięcy dlatego postanowiliśmy się odchudzić. Niby prosta sprawa ale jednak mamy małe spięcia co do tego jak to zrobić. Ja wolę metodę małych kroczków: usuwanie mniej wartościowych pokarmów na rzecz bardziej wartościowych, rezygnacja ze słodzonych napojów, więcej ruchu i co najważniejsze nie głodzenie się. Narzeczony wyznaje zasadę: zaoszczędź na jedzeniu nie kupując go, poćwicz czasem a najlepiej wcale. Tak więc jest zabawnie, w tym momencie udało nam się dojść do porozumienia:
- nie jemy słodyczy aby przyzwyczaić organizm do mniejszej ilości cukru,
- nie jemy przekąsek typu chipsy, paluszki itp.oraz fast food'ów aby odzwyczaić organizm od tłuszczy i soli,
- minimum raz dziennie spacer a raz na jakiś czas zamiast niego coś bardziej męczącego.

Na razie jest ok, nie mieszkamy razem, tułamy się po Polsce: raz mieszkamy u mnie, raz u niego. Ale gdy znajdziemy pracę i wynajmiemy mieszkanie... nie wiem co będzie. Mamy zupełnie inne nawyki żywieniowe wyniesione z domu. U mnie:
1) trzeba zjeść wszystko z talerza ponieważ "biedne murzynki w Afryce głodują", jeśli nie dajemy rady można zutylizować pozostałości przy pomocy psa (który ma nadwagę),
2) nie wolno wyrzucać jedzenia nawet jeśli jest go za dużo czy jest przeterminowane, bo to obraza dla "biednych murzynków głodujących w Afryce" (wyrzuca się naprawdę zepsute jedzenie),
3) posiłki są przygotowywane na ilość nie jakość (ma być tanio),  są mało urozmaicone (ojciec nie znosi warzyw, owoców i kurczaka, babcia ryb i grzybów oraz nie uznaje niczego co nie jest "typowym polskim jedzeniem"), nie wolno eksperymentować z jedzeniem bo jeśli się coś nie uda to podpada pod punkt 2 - lepiej gotować na podstawie prastarych przepisów (kotlet schabowy, kopytka czy rosół...),
4) każdy je ile chce - najczęściej dość małe porcje, najlepiej aby jadł kilka razy w ciągu doby, prawie nigdy nie jemy wspólnych posiłków razem - każdy zamyka się w swoim pokoju a jeśli nie chce czegoś jeść to nie ma dużych konsekwencji (zasada: nie jesz - będziesz głodny/a) - czasem babcia się wkurza ale w końcu odpuszcza,
5) przy wspólnych posiłkach nie ma namawiania: zjedz to, zjedz tamto, może 2 - 3 dokładeczkę? Nie chcesz jeść to nie, gorzej z byciem wegetarianką - tego rodzina łatwo nie wybacza. Jedzenia jest dużo ale jest wyliczone na 2 - 3 dni,
6) słodycze, alkohole, chipsy, lody, lepsze jakościowo jedzenie itp. to towar luksusowy nie może leżeć byle gdzie, trzeba to schować bo inaczej rodzina rzuci się na to jak dzikie świnie, trzeba także od razu to zjeść aby inni mieli jak najmniej.
U Narzeczonego:
1) można zostawić jedzenie na talerzu i się tym nie przejmować,
2) wyrzuca się jedzenie bez mrugnięcia okiem, nawet bez sprawdzenia czy można to jeszcze jeść ponieważ "może już się zepsuło a tego nie widać - lepiej nie cierpieć potem w wc", data przydatności do spożycia oznacza, że sądnego dnia musi to wylądować w koszu na śmieci. Nie dojedzenie jedzenie z talerza też tam ląduje - nie trzeba wrzucać go spowrotem do garnka,
3) posiłki są przygotowywane na jakość, często się eksperymentuje - jeśli coś nie wyjdzie to trudno, przecież są kanapki,
4) posiłki je się razem (nie ważne że ostatnia osoba wraca np. o 18 - dopiero wtedy jest obiad), nie je się małych porcji tylko 2 - 3 baaardzo duże,
5) ciągle ktoś namawia aby zjeść dokładkę, jedzenia jest zawsze za dużo: część się dojada, część wyrzuca,
6) przekąski, alkohol czy słodycze można jeść ile się chce, często leżą tygodniami na widoku i nikt ich nie ruszy.

Wychodzi na to, że rodzinne nawyki żywieniowe są prawie we wszystkim odmienne. Nie jest tak, że stosujemy się do wszystkich ale czasem mnie szlag trafia gdy Narzeczony wyrzuca jogurt 2 dni przed terminem nie otwierając go, jego zaś wkurza monotonność babcinych posiłków i ciągłe oszczędzanie na jakości. Już teraz mamy zgrzyty: nie lubię mięsa - on by się mógł tylko nim żywić, ja bym mogła jeść w kółko różne kasze- on nie. Pewnie kiedyś wypracujemy jakiś system ale na razie staramy się nie poruszać tego tematu bo wynikną kłótnie xP. Przede wszystkim chcemy aby nasze przyszłe dzieci miały dobre nawyki żywieniowe by nie cierpiały z powodu wagi jak my.

czwartek, 19 lipca 2012

BED - mój sposób na poradzenie sobie z napadami żarłoczności

Wiadomo, że najważniejszym problemem osoby z syndromem jedzenia kompulsywnego są napady żarłoczności. Celowo nie piszę "napadami głodu" ponieważ najczęściej się go nie odczuwa. Nie raz w stresowej sytuacji nagle zaczynałam myśleć tylko o tym aby otworzyć lodówkę i pochłonąć znajdujące się tam jedzenie mimo, że jadłam chwilę wcześniej.

W czasie ostatnich 2 miesięcy pisania licencjatu przytyłam 5 kg. Stres związany z nadmiernych wymagań promotorki spowodował że w trakcie pisania co chwilę latałam do lodówki. Pamiętam jak własny żołądek błagał mnie abym przestała a ja nie mogłam. Potężna siła gnała mnie po kolejną rzecz do kuchni. Jadłam i jadłam mimo świadomości, że źle robię. Wtedy naprawdę nie miałam kontroli nad własnym zachowaniem.

W czasie pisania magisterki tak nie było. Co mi pomogło? Oczywiście terapia u psychologa, to oczywiste. Jednak mimo tego napady żarłoczności nie znikły, termin oddania pracy się zbliżał a ja podczas pisania znowu zaczęłam myśleć o jedzeniu. Co wymyśliłam?

Podczas pisania pracy na komputerze położyłam obok siebie białą kartkę z długopisem. Napisałam na górze: Obiad - 13.30. Od tego czasu za każdym razem gdy poczułam potrzebę pójścia do kuchni zaznaczałam to kreseczką i pisałam obok niej godzinę kiedy to się stało. Robiłam tak nawet jeśli przez sekundę pomyślałam o jedzeniu.

Co się okazało? W ciągu godziny myślałam o zajedzeniu stresu nawet po 10 razy. Miałam świadomość, że jestem chora ale gdy zobaczyłam na kartce, że chcę iść jeść po kilku minutach od normalnego obiadu dosyć mnie to zszokowało. Po jakimś czasie stosowania tej metody zauważyłam, że staje się ona substytutem rozładowania stresu. Zaczęłam jeść mniej więcej co 3 godziny, a gdy odczuwałam napięcie stawiałam kreskę i przynosiło mi to ulgę. Nie musiałam już chodzić do lodówki.

Ta metoda skutkuje gdy się odczuwa ciągły stres o dość średnim natężeniu. Stosuję ją także gdy się nudzę, czytam książkę lub oglądam telewizję. Tak, w czasie nudy lubię pójść buszować po kuchni. A w czasie oglądania telewizji chyba większość ludzi lubi coś podjadać... Podejrzewam, że w pracy także będzie skuteczne. Nie stosuję tego podczas naprawdę silnego stresu, wtedy ataki żarłoczności mają przewagę. Muszę coś na to wymyślić ale jeszcze nie wiem co. Jak coś poskutkuje, dam znać :).

poniedziałek, 16 lipca 2012

O biciu dzieci

Przepraszam, że mnie długo nie było, wyjechałam na wakacje do tak zapadłej dziury, że nie było tam internetu :(.

Postanowiłam skrobnąć notkę o biciu dzieci ponieważ albo ja oszalałam albo powinnam na siłę zaprowadzić matkę do psychologa. Wspominałam kiedyś, że wmawia mi, że jestem wariatką i wszystko zmyślam. Niby takie proste: pamiętasz coś, widzisz w myślach wyraźnie a ktoś Ci mówi, że to nieprawdziwe, że zmyślasz aby zrobić komuś na złość. Na początku było ok: matka zapomniała, zdarza się. Później gorzej: hmmm, a może to ja nie mam racji.. może rzeczywiście się pomyliłam? Teraz sama zaczynam w siebie wątpić. Lata wawiania mi, że jestem wariatką zaczynają skutkować mimo, że mam świadomość, że to ona zmyśla. Nie wiem czemu się tak dzieje, chyba jestem za słaba psychicznie.

A co się stało? Kilka dni temu wywiązała się dyskusja u mnie w domu na temat bicia dzieci. Powiedziałam głośno i wyraźnie, że razem z braćmi dostawaliśmy często lanie. Co na to moja matka?

"Kłamiesz! Raz ode mnie dostałaś klapsa a gdy kiedyś ojciec was walnął pasem to prawie go z domu wyrzuciłam i powiedziałam, że jak jeszcze raz to zrobi to odejdę!"

Powiedziała to kobieta, która przez lata twierdziła, że skoro biją nas tak aby nie było widać siniaków to znaczy że to nie bicie. Przed oczyma stanęły mi te wszystkie razy gdy za coś dostawaliśmy:
- gdy miałam 6 lat dostałam kilka razy pasem za to, że wydałam własne kieszonkowe na słodycze (do dzisiaj nie wiem czemu, nie mieliśmy zakazu czy coś w tym stylu),
- poszłam ze szkoły do koleżanki i nie powiadomiłam o tym rodziców (na moje usprawiedliwienie podam fakt, że mieszkałam na wsi gdzie wszyscy się znają a koleżanka mieszkała 10 metrów od nas, gdyby matka wyszła z domu i się spytała to każdy chłop by jej powiedział gdzie jestem),
- niechcący rozwaliłam bratu nos (fakt, że się przyznałam i przeprosiłam oraz że stało się to podczas zabawy a nie specjalnie nie miał znaczenia),
- za złe oceny (dla matki 4 już była złą oceną),
- za to, że czegoś nie chciałam zrobić,
- za to, że się odezwałam nie tak jak trzeba,
- za to, że kiedyś ze stresu narobiłam w majtki (w przedszkolu).

Sporo tego jest, większość wyrzuciłam z pamięci bo po co pamiętać o takich rzeczach. Bardziej pamiętam te razy, które uważam za niesprawiedliwe. Kiedyś poskarżyłam się babci (miałam może z 10 lat), że jak jeszcze raz mnie uderzą to zadzwonię na policję. Babcia od razu podniosła krzyk, że zachowuję się jak komunista i chcę donieść na rodziców... Tak więc przyzwolenie było.

I teraz matka zaprzecza. Nie kłóciłam się z nią bo by od razu stwierdziła, że zmyślam. Czasem już sama zaczynam w siebie wątpić. Tylko, że bracia też pamiętają lanie jakie nam spuszczali. Dla matki jest jedno wytłumaczenie: zmówiliśmy się przeciwko niej.

sobota, 23 czerwca 2012

Wielka niewiadoma

Informuję, że w przeciągu ostatnich 30 dni oddałam zostałam magistrem i schudłam 2.5 kg =). Napady BED były ale na szczęście rzadko, coraz lepiej mi z tym idzie chociaż czasami zastanawiam się czy nie skoczyć jeszcze kilka razy do mojej psycholog aby zakończyć sprawę. Jednak myślę, że to tak naprawdę nigdy sięz tego do końca nie wyleczę...

Muszę też pochwalić się wyjątkowym szczęściem na polu mama i ja. Może to głupio zabrzmi ale spodobała nam się ta sama sukienka dla mnie (dla niewtajemniczonych: nasz wspólny gust wynosi ok. 5% wszystkich rzeczy) co samo w sobie jest cudem. Chciałam ją kupić ale cena zwaliła z nóg: 350 zł... nie stać nas na było na takie szaleństwo. Mama powiedziała, że może gdybym zachodziła raz na jakiś czas do sklepu i by przecenili ją na ok. 150 zł to by ją kupiła. W niezbyt dobrym humorze wróciłam do domu bo ile można łazić do sklepu czekając aż coś przecenią (pomijając fakt, że ktoś może wszystko wykupić). W domu pomyślałam, że chociaż spojrzę na tą sukienkę jeszcze raz, weszłam na oficjalną stronę sklepu a tam... wielka wyprzedaż. Obliczyłam ile by to wyniosło w naszej walucie, szybka decyzja, telefon do mamy. Mam sukienkę ponad 200 zł taniej =D. Teraz czekam z niecierpliwością na paczkę.

Pracy szukam, jak na razie nic ciekawego z tego nie wynikło. Trzeba jednak własną firmę założyć, tylko jeszcze abym się tak bardzo nie bała tego..

wtorek, 12 czerwca 2012

Ja i moja toksyczna matka

Po ostatnim poście postanowiłam opisać moje życie z kochaną mamusią.

Kiedyś spytała się mnie dlaczego jej nienawidzę a zaraz później czy ją kocham. Powiem wam, że to były jedne z dwu najtrudniejszych pytań w moim życiu. To samo było później u pani Psycholog - dała mi kartki z różnymi pytaniami, które miałam wsadzić do jednego z koszyczków: "tak", "nie", "nie wiem". Jednym z nich było "kocham moich rodziców", siedziałam nad tą kartką i siedziałam... aż w końcu wylądowało w "nie wiem".

Czy jej nienawidzę? Raczej nie, jawi mi się bardziej jako osoba dość.. żałosna. Może dlatego, że mam dość dużą znajomość psychologii i wiem jakie są przyczyny tego, że postępuje tak a nie inaczej. Kochać.. to za dużo powiedziane, raczej mam do niej stosunek dość ciepły ale jednak obojętny. Gdy nie ma mnie przez dłuższy czas w domu nigdy za nią nie tęsknię.

Ale teraz trochę o toksyczności i nadopiekuńczości mojej mamusi. Problemem z nią jest to, że zarazem chce być moją najlepszą przyjaciółką i panią - władczynią mojego życia. Nie da się tego pogodzić ale ona tego nie rozumie. Od najwcześniejszych lat życia miała do mnie dwutorowy stosunek: w jednej chwili byłam jej laleczką (do dzisiaj mi wypomina, że mimo PRLu nosiłam najlepsze ubranka w mieście) a w drugiej byłam nieznośnym bachorem, który robił nie tak jak chciała. Zawsze musiałam robić i myśleć jak ona chciała, problem w tym, że trafiła kosa na kamień i się często nie dawałam (zwłaszcza w miarę dorastania). Tak więc moja matka:
- wypomina mi ile dla mnie zrobiła i wymaga bym się za to odwdzięczała (potrafi sięgnąć do czasów mojego niemowlęctwa) - czyli żyła i myślała tak jak ona chce,
- wypomina, że jestem najgorsza z całego rodzeństwa mimo, a najstraszniejsze jest to że jestem dziewczyną: no bo gdybym była facetem było by to zrozumiałe,
- chce bym jej mówiła o wszystkim ale gdy mówię o czymś prywatnym jestem wyzywana od kretynek i mam natychmiast zacząć myśleć jak ona - więc jej o niczym nie mówię ale to jeszcze gorzej wg niej,
- od najmłodszych lat próbowała mi wybierać facetów - z bogatych rodzin, najwcześniej gdy miałam 12 lat znalazła mi 15 - latka,
- jęczy, że mnie kocha ale jednocześnie powiedziała mi, że musi mnie trzymać za mordę bo nigdy w życiu do niczego nie dojdę - z moim rodzeństwem jest ta sama gadka,
- gdy kupię sobie ubrania najpierw zachwyca się, że ładne a później mówi, że ktoś idący za mną może się porzygać widząc moje nogi - od najmłodszych lat próbuje mnie na siłę ubierać tak jak ona sobie wymarzyła, nie ważne że nie pasuje to do mojego typu urody i figury oraz to nie mój styl,
- chce być moją przyjaciółką ale jednocześnie nie mam prawa zwrócić się do niej bezpośrednio i nie mam prawa powiedzieć, że coś postanowiłam, np.: nie mogę powiedzieć do niej "podaj mi koc" tylko "czy może mama podać mi koc?" inaczej dostanę w twarz za brak szacunku, to samo z postanowieniem, nie "chcemy z Narzeczonym..." tylko "zastanawialiśmy się z Narzeczonym czy możemy..." - mamy po 25 lat i naprawdę możemy sami zaplanować wesele,
- naturalnie mój Narzeczony jest do dupy tak samo jak ja i umrzemy w miesiąc po opuszczeniu domu - tak, jednocześnie bardzo go lubi i nie ma nic przeciwko niemu,
- żałuje, że mnie nie oddała do domu dziecka po narodzinach bo jestem upośledzona umysłowo ponieważ poszłam nie na te studia, które ona sobie wymarzyła - to samo dotyczyło liceum/przyszłego zawodu/facetów,
- gdy jestem u niej w pracy traktuje mnie jak 8 - latkę: przytula na siłę i mówi jak do niemowlaka - ale jeśli każę jej się odczepić to jestem okrutna bo ją ranię podczas gdy ona okazuje mi miłość,
-  jeśli chcę coś zrobić sama to mam awantury przez długi czas aż nie zmienię zdania - jednak jeśli mimo wszystko zrobię co chciałam to ma mnie w dupie (np.: wyjechałam za granicę, na początku był płacz bo to takie niebezpieczne ale gdy pojechałam to się nie interesowała co tam ze mną się dzieje),
- wmawia mi, że jestem wariatką i wszystko co złe to sobie wymyśliłam, ona nigdy by nie powiedziała krzywdzących mnie rzeczy - naturalnie nie przeszkadza jej to później mnie wyzywać od najgorszych.

Życie z nią jest mocno męczące, nie jestem jej idealną córeczką jaką by chciała. Często mnie zmusza do czegoś albo mi robi awantury ale to przecież dla mojego dobra. Przez to od małego cierpiałam na naprawdę silną nieśmiałość. Dopiero koło liceum przestałam dawać się jej manipulacjom a na studiach powiedziałam jej aby się odpierdzieliła od mojego życia. Niestety, nadal z nią mieszkam i tak do końca uwolnić się jest trudno...

niedziela, 10 czerwca 2012

Przyczyny syndromu jedzenia kompulsywnego: część II

Kolejną przyczyną, którą opiszę jest wpływ środowiska na wystąpienie BED.

Zdecydowana większość z nas ma rodzinę, jednakże w wielu z nich nie dzieje się najlepiej. Często występują jakieś dysfunkcje. Może być to powodem wystąpienia syndromu jedzenia kompulsywnego. Najbardziej podatne są osoby, które mają w swojej rodzinie następujące relacje:
- uwikłanie,
- nadopiekuńczość,
- sztywność,
- swoiste sposoby radzenia sobie z problemami,
- włączanie dziecka w konflikt małżeński*.

1) Uwikłanie polega na tym, że dana rodzina skupia się jedynie na sobie, nie przyjmując nikogo z zewnątrz. Panuje w niej przekonanie, że brak odrębności jednostki i jej prawa do prywatności sprzyja lojalności wobec rodu. Wszyscy muszą wszystko o wszystkich wiedzieć i nie mają oporów by integrować w czyjeś myśli i uczucia, wyłamanie się z tego traktowane jest jako zdrada. Świat zewnętrzny jest postrzegany jako zły i bardzo niebezpieczny a rodzina jawi się jako miejsce bezpieczne i spokojne. Wynikiem życia w takim środowisku najczęściej jest brak socjalizacji, zamykanie się w obrębie najbliższych, problemy z separacją i indywidualizacją jednostki*.
2) Myślę, że każdy wie czym jest nadopiekuńczość ale i tak ją opiszę. Charakteryzuje się nadmiernym chronieniem jednostki przez opiekunów. Skutkuje to lękiem przed światem zewnętrznym, bezradnością, nadmiernej odpowiedzialności za rodzinę i utrudnia samodzielność*.
3) Sztywność jest to brak umiejętności dostosowania się do nowych warunków. Wszystko co nowe i nieznane jest postrzegane jako zagrażające rodzinie. Najczęściej wyraża się to w tym, że rodzice nie chcą przyjąć do wiadomości, że ich dzieci są dorosłe i mają prawo decydować o sobie. Nie zmieniają swojego zachowania w stosunku do nich*.
4) Swoiste sposoby radzenia sobie z problemami to inaczej unikanie i negowanie problemów rodziny. W takim środowisku konflikt czy inne stanowisko jest postrzegane jako zdrada rodu i brak lojalności wobec niego*.
5) Włączanie dziecka w konflikt małżeński - nazwa mówi sama za siebie. Proces może wyglądać następująco:
- rodzice starają się przeciągnąć dziecko na swoją stronę by pomagało w walce z drugim,
- koalicja dziecka z jednym rodzicem przeciwko drugiemu,
- zastępcze opiekowanie się gdy rodzice przysłaniają konflikt opieką nad dzieckiem (najczęściej chorym),
- zastępcze kontrolowanie, czyli konflikt zostaje przysłonięty kontrolą nieakceptowalnych zachowań dziecka*.

Skutkami wspólnymi tych wszystkich relacji dla jednostki są:
- problemy z separacją i indywidualnością,
- lojalność wobec członków rodziny,
- słabe związki poza rodzinne,
- brak samodzielności,
- integracja rodziny w prywatne sprawy osoby,
- przy próbie samodzielnego myślenia czy dążeń zmuszanie przez rodzinę do ponownego wejścia na jedyną, słuszną drogę,
- kobieta ma odgadywać i spełniać pragnienia innych członków rodziny*.

Kolejnym powodem wystąpienia BED, który mnie bezpośrednio dotyczy, jest toksyczność rodziców. Najczęściej jest to matka. Charakteryzuje się to uzależnieniem psychicznym od rodzica, który mimo że dziecko jest dorosłe wkracza w jego życie i steruje nim. Przejawia się to najczęściej wmawianiem, że dana osoba jest głupia/słaba/zła i sama sobie w życiu nie poradzi, za to rodzic wie wszystko najlepiej i  gdy się go będzie słuchać wyjdzie się na tym dobrze. Skutkuje to poczuciem niskiej wartości jednostki, niepewnością i słuchaniem się we wszystkim rodzica. Następstwem próby odcięcia się lub zrobienia czegoś inaczej niż życzy sobie rodziciel jest szantaż emocjonalny, np.: ja całe życie wypruwałam sobie żyły dla Ciebie a Ty jesteś taka niewdzięczna/niewdzięczny!! Dziecko zawsze jest za mało idealne i nie pasuje do wygórowanych wymagań rodzica, co bardzo często jest mu wypominane. Taki toksyczny związek może trwać latami aż do śmierci rodzica, a nawet po niej. Bez terapii wiele osób nie potrafi sobie ułożyć życia nawet jeśli mają np.: 60 lat*.

Naturalnie typy relacji rodzinnych mogą mieszać się ze sobą oraz jednocześnie może występować toksyczność rodziców. U mnie oprócz toksyczności matki mam problem z jej nadopiekuńczością. Może to kiedyś opiszę.

Oprócz wyżej wymienionych powodów istnieją także patologie, które polegają na niespełnianiu podstawowych funkcji rodziny. Zaliczamy do nich:
- rozpad rodziny,
- przemoc w rodzinie,
- pozbawienie praw rodzicielskich,
- osłabienie funkcji wychowawczej w rodzinie ,
- sieroctwo społeczne.
Panują w nich najczęściej takie zjawiska jak:
- narkomania,
- alkoholizm,
- przestępczość,
- przemoc,
- maltretowanie,
- molestowanie,
- kazirodztwo,
- pedofilia.
Często wyżej wymienione rzeczy przechodzą na dzieci, które powielają patologiczny schemat rodziny (np.: córka alkoholika wyjdzie za alkoholika czy ofiara przemocy zwiąże się z osobą lubiącą bić swoją drugą połówkę). Wszystkie te rzeczy wymagają wiele pracy i najczęściej pomocy psychologa. Z patologii można wyjść jednakże jest to bardzo trudne*.

* Na podstawie:
Wiatrowska Anna 2009. "Jakość życia w zaburzeniach odżywiania", Lublin: Wydawnictwo UMCS.
http://www.magnoli.pl/?p=427
http://www.magnoli.pl/?p=114
http://www.rodzina.zdrowie-stat.waw.pl/rodzina-patologiczna
http://www.edukacja.edux.pl/p-13106-zjawisko-rodziny-patologicznej.php

sobota, 9 czerwca 2012

Przyczyny syndromu jedzenia kompulsywnego: część I

Dzisiaj mało prywatnych zapisków a dużo literatury przedmiotu. 

Wyróżnia się cztery przyczyny BED:
1) biologiczne,
2) środowiskowe,
3) osobowościowe,
4) społeczno - kulturowe.

Opiszę po jednej w każdym poście ponieważ trochę miejsca to zajmie. Zacznę od biologicznych.

Przede wszystkim pierwszą przyczyną jest dziedziczenie chorób. Badania wykazały, że wśród krewnych ryzyko wystąpienia wszelakich zaburzeń odżywiania jest zdecydowanie większe niż w populacji ogólnej. Jako przykład podam, że wśród bliźniąt jednojajowych jednoczesne występowanie anoreksji dotyczy od 50 do 80% przypadków, zaś na bulimię cierpi od 35 do 50% przypadków. U bliźniąt dwujajowych ryzyko zachorowania jednocześnie jest o wiele mniejsze: anoreksja - ok. 35%, bulimia 30%*. Można jednoznacznie stwierdzić, że BED także występuje częściej wśród krewnych bliskiego stopnia. Np.: jestem na 99% pewna, że moja matka też jest chora (chociaż nie przyznaje się do tego i nie chce iść się leczyć).

Innymi przyczynami są:
- zaburzenia czynności mózgu: zakłócenie kontroli głodu i sytości,
- zaburzenia hormonalne*.

Tego nie będę szczegółowo opisywać ponieważ nie jestem specem od biologii a nie chcę czegoś przeinaczyć. Ostatnio oglądałam w telewizji program o chłopaku, który chorował na Zespół Pradera-Williego, który charakteryzuje się m. in. niepohamowanym uczuciem ciągłego głodu*. Ale to taka mała dygresja, szczegóły na dole strony.

Kolejną przyczyną, bardziej nabytą niż wrodzoną jest uzależnienie od tłuszczy i cukrów . Osoby chore na BED (a także na inne zaburzenia odżywiania) często przejawiają podobny stosunek do określonych produktów tak jak narkomani na substancje uzależniające. Czyli:
- po zjedzeniu odczuwanie przyjemności i odsunięcie negatywnych emocji,
- przy braku następują objawy odstawienia (np.: niepokój, rozdrażnienie),
- organizm przyzwyczaja się do dawki i domaga się coraz większej ilości substancji ( wzrasta tolerancja)*.
Dlaczego tłuszcze i cukry? Badania wykazały, że osoby chore preferują potrawy wysoko-węglowodanowe, co może mieć związek z tym, że cukier zwiększa czułość na dopaminę, która jest wytwarzana w mózgu podczas odczuwania przyjemności. Tłuszcze zaś przypominają anandamid, który poprawia nastrój*.


* Na podstawie:
Wiatrowska Anna 2009. "Jakość życia w zaburzeniach odżywiania", Lublin: Wydawnictwo UMCS.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zesp%C3%B3%C5%82_Pradera-Williego
http://www.eufic.org/article/pl/5/25/artid/Food-addiction-or-food-craving/
http://superlinia.pl/artykuly,i,17814,gdy_jedzenie_uzaleznia

czwartek, 7 czerwca 2012

Nadchodzą zmiany..

Nie pisałam nic przez jakiś czas ponieważ... tara bam pam (fanfary, werble i te sprawy) ... napisałam pracę magisterską, oddałam ją i czekam na obronę =D. Jestem z siebie BARDZO dumna. Dlaczego? Ponieważ napisałam ją wcześniej, robiłam to regularnie, nie na ostatnią chwilę. Jest to bardzo trudne dla mnie ponieważ oprócz BED walczę z prokrastynacją. 

Co to? To jest straszne cholerstwo (sorry, za wyrażenie), zacytuję Wikipedię "w psychologii patologiczna tendencja do nieustannego przekładania pewnych czynności na później, ujawniającą się w różnych dziedzinach życia. Prokrastynacja najczęściej pozostaje nierozpoznana, dopiero niedawno uznano, że faktycznie jest ona zaburzeniem psychicznym. Osoby nią dotknięte – prokrastynatorów – mających problemy z zabraniem się do pracy i w związku z tym odkładających jej wykonanie, zwłaszcza wtedy, gdy nie widzą natychmiastowych efektów, zazwyczaj uważa się za leni, przypisując im brak siły woli i ambicji". Jest to właśnie choroba, która ma to samo podłoże jak BED. Tyle, że z nią łatwiej wygrać =). Z tego powodu zawaliłam jeden kierunek studiów, a na drugim ledwo udało mi się napisać licencjat (ocena 3) i dostać się na magisterkę (znajomości w dziekanacie). Od razu zaznaczam, że po tym zaczęłam chodzić do psychologa bo miałam dość tych dwóch chorób na raz. No i na magisterce już miałam dobre oceny, terapia zadziałała więc poprawiłam się =).

Szukam pracy ale w moim zawodzie to ciężko z czymkolwiek. Więc kombinuję z własnym biznesem. Boję się przyszłości, jestem w jednej wielkiej niewiadomej. Chciałabym się wyprowadzić od rodziny i zamieszkać z Narzeczonym, który też szuka w tym momencie pracy. Brak konkretnych planów mocno przeszkadza osobie takiej jak ja, która wszystko planuje nawet w najmniejszym szczególe.

Ważę równo 66 kg, nie jest źle - do wesela jeszcze rok. W międzyczasie miałam dwa napady z powodu mojej pracy magisterskiej, a właściwie opinii promotorki. Najgorsze jest to, że po jednym zwymiotowałam. Od dziecka mam tendencję do bulimii ale jak na razie nie dawałam się bo z dwóch rzeczy wolę być gruba niż mieć rozwalony organizm przez przeczyszczanie się itp. Teraz mam duuuuużo czasu więc będę mogła nadrabiać zaległości w pisaniu ^^.

 

niedziela, 27 maja 2012

Post zainspirowany przez Maramausch i Tanyę =)

A dokładniej przez ich komentarze, Maramausch: "Kotko, czy słyszałaś o AŻ - anonimowych żarłokach? Oni mają grupy wsparcia dla jedzących kompulsywnie", Tanya napisała "nie poszłabym do specjalisty, po pierwsze dlatego, że zwyczajnie się wstydzę, po drugie nie mam na to kasy..."

Myślałam aby opisać przyczyny BED ale to temat na kilka postów - jest ich naprawdę wiele. Jak to jest/było z moim leczeniem? Gdy zorientowałam się, że mam problem - a było to jakiś czas temu postanowiłam nie czekać tylko iść do psychologa. Czemu? Byłam u kresu wytrzymałości, na dodatek równocześnie musiałam się leczyć z innego schorzenia związanego z psychiką (obie choroby miał tą samą przyczynę ale to także temat na oddzielny post). Najpierw umówiłam się z prywatnie z pewną panią psycholog. Jednakże bardzo mi przeszkadzało, że musiałam zapłacić za wizyty. Po 1: brak kasy u studentki, po 2 miałam wrażenie, że ona to robi dla pieniędzy. Dlatego postanowiłam skorzystać z przychodni lekarskiej mojego uniwersytetu. Dostałam się do pani psycholog na NFZ i to był strzał w dziesiątkę. Co ciekawe najpierw musiałam otrzymać zaświadczenie od lekarza rodzinnego, że mam schorzenie. Wiecie co mi wpisał w rozpoznaniu? Bulimię - mimo, że nigdy nie wymiotowałam ani nie przeczyszczałam się.

Od razu mówię: psychologowie nie gryzą =D. A jeśli czujemy, że to nie to należy zmienić lekarza. Chodziłam na wizyty przez ok. rok, średnio raz w tygodniu, później już rzadziej. Pierwsza rozmowa polegała na ogólnych pytaniach: co mnie sprowadza, dlaczego, itp? Na kolejnej musiałam zrobić kilka testów osobowościowych. Następnie rozpoczęły się pytania o rodzinę, moje życie: ogólny wywiad jakie panują relacje, moje cele, plany życiowe, sukcesy, porażki. Dopiero po zdobyciu tych informacji można było przystąpić do terapii: uświadomienie przyczyn, moich mechanizmów obronnych, dlaczego robię rzeczy tak a nie inaczej, jak to zmienić.

Uważam, że bardzo mi to pomogło. Przede wszystkim można się wygadać komuś bezstronnemu, kto nie będzie nas oceniał (nie powinien w każdym razie ale jeśli tak wyjściem jest zmiana lekarza). Takiej osobie można powiedzieć o wiele więcej niż np. przyjaciołom, którzy często nie chcą nam uświadomić pewnych rzeczy aby nas nie zranić itp. Naprawdę nie ma czego się wstydzić - choroby łaknienia są czymś normalnym dla psychologów. Nie jesteśmy pierwszymi ani ostatnimi osobami, które przez to przechodzą.

A co do Anonimowych Żarłoków - rzeczywiście są bezpłatni (tak sprawdziłam, coś mi się pokręciło z inną grupą wsparcia) ale... to nie jest terapia dla mnie. Nie jestem jakoś wyjątkowo skrytą osobą ale mam problem w okazywaniu emocji. Płakać przed psychologiem mogę ponieważ wiem, że to nie wyjdzie poza gabinet. Ale gdy poniosą mnie emocje przy iluś tam osobach... skończyłoby się najprawdopodobniej napadem żarłoczności. Nie jestem na to gotowa, nie wiem czy kiedykolwiek będę. Na razie pracuję nad tym w obrębie najbliższych (to też temat na kolejny post).

A teraz po tych długich wywodach trochę wiadomości na temat diety: zawaliłam i... nie żałuję. Poszłam na imprezę gdzie trafiła mi się wieeeelka porcja lodów z adwokatem a później 1 piwko. Przekroczyłam limit, kac mnie męczy (mam niską tolerancję na alkohol) ale nie zamierzam rzucać z tego powodu diety i załamywać się. Po prostu dzisiaj mniej zjem (w sumie i tak nie mogę przez sensacje żołądkowe) i będę dalej prowadzić moje nowe nawyki żywieniowe. Raz na jakiś czas mam prawo do zwykłych, ludzkich słabostek: tego właśnie nauczyła mnie moja pani psycholog =).


piątek, 25 maja 2012

Dieta - 4 dzień

Jak na razie idzie mi bardzo dobrze. Stwierdziłam, że bez sensu są te limity kalorii: jednego dnia 800, drugiego 900... po prostu jem do 1000 kcal ( w ogóle nie licząc warzyw i 2 owoców - podejrzewam, że daje mi to dodatkowych 300 kcal dziennie), w weekendy czasem pozwolę sobie na coś mniej zdrowego. Jak na razie bardzo mi się podoba =). Zazwyczaj kończyłam dietę z hukiem i wyrzutami sumienia ponieważ nie wolno było mi jeść. Teraz mam świadomość, że mogę się pozapychać warzywkami i to wystarczy aby uspokoić organizm, a zwłaszcza mózg.

Wiem, że miałam się nie ważyć ale... ciężko mi przestać. Z 68.5 kg schudłam do 66.3 kg, wiem, że to woda no ale cóż =D. Do tego biegam co drugi dzień, chodzę na piechotę do miasta (co daje łącznie kilka - kilkanaście km dziennie), piję  bardzo dużo wody i herbaty bez cukru (nawet kilka litrów). Ogólnie to żyję na surówkach, sałatkach i warzywach z patelni.

Na razie to zdjęcie daje mi siłę:


Ale zanim osiągnę te 50 kg minie trochę czasu. No cóż, mam rok na zrzucenie 16 kg, nie ma co się śpieszyć =D.

czwartek, 24 maja 2012

Czym właściwie jest syndrom jedzenia kompulsywnego?

Jest to zaburzenie odżywiania zwane także syndromem gwałtownego objadania się (po angielsku BED - Binge Eating Disorder). Z jednej strony jest uznawane za samodzielne zaburzenie a z drugiej za atypową odmianę bulimii ponieważ osoba chora zjada ogromne ilości pożywienia jednak nie oczyszcza po tym organizmu (wymioty, środki przeczyszczające, sport)*.

Przypuszcza się, że na BED choruje 2% populacji z czego głównie to kobiety. Nie jest to dokładna liczba ponieważ ten syndrom został opisany stosunkowo niedawno (w 1999r.). Dodatkowo jest to spowodowane niską świadomością społeczną przez brak odpowiedniego kształcenia na różnych etapach edukacji*.

Najczęstszymi objawami tego syndromu jest:
  • napady żarłoczności - bardzo szybkie jedzenie bez poczucia głodu i smaku, przekraczanie wielokrotne codziennego zapotrzebowania kalorycznego danej osoby, trwa to wystąpienia objawów przejedzenia,
  • otyłość bądź nadwaga spowodowana brakiem przeczyszczania organizmu po napadzie,
  • głodzenie się lub stosowanie diet,
  • odreagowywanie stresu i emocji za pomocą jedzenia (napady obżarstwa),
  • nagradzanie i pocieszanie się jedzeniem (paradoks: obżarstwo jako nagroda po schudnięciu lub "bo jestem gruba"),
  • wyrzuty sumienia i wstyd z powodu napadów,
  • ukrywanie tego faktu przed światem,
  • chowanie jedzenia i usuwanie śladów uczty (np. opakowań),
  • wydawanie ogromnej ilości pieniędzy na wysokokaloryczne jedzenie,
  • uzależnienie od tłuszczy i cukrów*.
 Osobiście mam 90% objawów, jest to choroba, która bardzo utrudnia życie. Dlatego apeluję: jeśli ktoś podejrzewa u siebie BED niech od razu idzie do specjalisty. Dlaczego? Rodzina właściwie nie jest w stanie nam pomóc (pomijając kwestię, że to najczęściej jest powód choroby - ale o tym napisze innym razem), przyjaciele tym bardziej. Z doświadczenia wiem, że rozmowa z psychologiem - osobą, która jest bezstronna i nie zaangażowana w Twoje życie, jest bardzo pomocna by uporządkować sobie i uświadomić pewne rzeczy.

* Na podstawie:
Wrotek Katarzyna 2007, "Zaburzenia odżywiania", Gliwice: Wydawnictwo Helion,
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jedzenie_kompulsywne
http://www.jedzenie-kompulsywne.pl/

wtorek, 22 maja 2012

Dietę czas zacząć

Postanowiłam, że czas zrzucić moją nadwagę. Z jej powodu mam coraz więcej problemów ze zdrowiem, nie chcę mieć otyłości, a to mnie czeka jeśli nic nie zrobię. Jakie są moje założenia? Na dobry początek rozpiska:


Nie uważam aby była to zbyt mała ilość kalorii ponieważ nie wliczam warzyw i (maksymalnie) 2 owoców dziennie. Staram się nie jeść po 20, ćwiczyć minimum co 2 dzień. Postaram się też stawać na wagę raz w tygodniu

Jednakże najtrudniejsza walka przede mną: czy dam radę opanować jedzenie kompulsywne? Postaram się zdawać częste relacje z mojej walki.

poniedziałek, 21 maja 2012

Pierwszy wpis

Witam wszystkich,

postanowiłam założyć tego bloga aby podzielić się z innymi ludźmi moją tajemnicą. 

Tak, jestem jedzenioholiczką. 

Co to znaczy? Od około 10 lat choruję na syndrom jedzenia kompulsywnego. Z tego powodu cierpię zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nie mówię otwarcie o swojej chorobie. Tylko nieliczne, zaufane osoby o niej wiedzą. Gdybym się do niej publicznie przyznawała i tak byłabym uznawana za leniwą grubaskę, która lubi żreć. Syndrom jedzenia kompulsywnego nie jest zbyt znaną chorobą, nieczęsto się o nim mówi. Dlatego mam zamiar przybliżyć innym moje odczucia z nią związane oraz publikacje i materiały.

Od razu zapowiadam, że zamierzam walczyć i nie poddawać się. 10 straconych lat jest wystarczającym powodem, a dodatkową motywacją jest mój ślub który odbędzie się za rok. Jak każda kobieta chciałabym pięknie na nim wyglądać.

Tak więc, do biegu... gotowi... START!