sobota, 25 sierpnia 2012

Szósty dzień na diecie

Na moim liczniku prawie kilogram mniej wiec się cieszę, tralalala ^^. Ważę 66.5 kg i cierpliwie czekam na pozbycie się nadwagi. Mam nadzieję, że do końca roku zobaczę 5 na początku :D.

Miałam 2 kryzysy: pierwszy z powodu diety, musiałam zjeść coś słodkiego. Winogrona i borówki mnie uratowały. Jestem z siebie dumna ponieważ zjadłam ich bardzo mało ^^. Drugi to lekki napad kompulsywny, matka mnie wkurzyła... Nie przekroczyłam kalorii, nie jadłam tłustych rzeczy, zapchałam się warzywami i lodami. Lody zważyłam (!) aby nie przekroczyć 100 g, a mogłam zjeść cały litr. Nie wiem jakim cudem ale nie mogę wyjść z podziwu dla siebie samej i mojego opanowania. Pewnie dlatego, że nerwy były małe i Narzeczony kazał mi się opanować.

W domu zrobiłam małe zamieszanie ponieważ oświadczyłam, że skoro siedzę w domu to ja gotuję. A skoro ja gotuję to i ja robię zakupy (no dobra, nosi je Narzeczony). Ojciec wkurzony ponieważ nie mam zamiaru bawić się w półśrodki i iść na ilość, teraz liczy się jakość. Na dodatek stawiam na warzywa i owoce. Nie chciał dać pieniędzy ale w końcu nie miał wyjścia. Dostał porządny opierdol, matka mnie poparła bo sama niedługo zacznie się toczyć a poza tym nie znosi gotować. Przegrzebałam internet w poszukiwaniu przepisów i katuję rodzinę zdrowym jedzeniem :]. Babcia próbowała się buntować ale gdy się okazało, że gotuje sama dla siebie bo nikt tego nie je to odpuściła.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Liczenie kalorii wg faceta

Ograniczyliśmy z Narzeczonym fast foody, słodycze itp ale jednak to nie wystarczyło. Jedyne co osiągnęliśmy to brak wzrostu wagi xP. Dlatego ograniczamy kalorie. Niby coś prostego ale... mój facet nie jest w stanie zrozumieć co i jak a ponoć ma umysł ścisły..

Ja: co jesz?
On: grzanki
Ja: ile jajek dałeś?
On: 2
Ja: aha, czyli 2 x 80 kcal + chleb to 3 x 70 kcal + olej to chyba będzie łącznie coś koło 500 - 600 kcal.
On: że co!!?

Tak wygląda jego dzień na diecie 1500 kcal :]. Nagle okazuje się, że wszystko co lubi nie ma po kilka kalorii jak myślał a 10 razy więcej. Na dodatek naleje na patelnię 5 łyżek oleju i kłóci się, że jest niecała 1.. W ogóle wszelkie tabele kaloryczne i odmierzanie składników to dla niego czarna magia. A ja siedzę obok niego z notesem, podliczam kalorie i śmieję się z niego w duchu :D.

Nadal ciężko go zmusić do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego ale ostatnio oświadczyłam, że codziennie idziemy na 3 km spacer z psem (jak wspominałam go też trzeba odchudzić). Chciałam iść na basen ale oświadczył... że nie jest dzieckiem i go to już nie bawi. Ostatnio wymyślił epokowy wynalazek: powiedział, że jak zamieszkamy razem to zamiast krzesła przy komputerze będzie rowerek stacjonarny. Osobiście podejrzewam, że podziała jedynie w przypadku jeśli za pomocą pedałowania będzie się wytwarzać prąd do zasilania machiny :]

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Czy ja się za bardzo nad sobą nie użalam?

Takie pytanie padło w jednym z komentarzy. A jako, że lubię zastanawiać się nad takimi sugestiami to trochę sobie pofilozofuję :)

Więc wracając do pytania: czy się za bardzo nad sobą nie użalam?
Odpowiedź brzmi: na blogu tak.
Czemu? Po to jest ten blog aby wyrzucić z siebie pewne rzeczy.
Czy użalam się na co dzień? Nie.

Na blogu mogę ponarzekać, powyrzucać z siebie co mi leży na watrobie, tudzież żołądku :P. Matka mnie wkurzy, nagadam na nią i mi przechodzi. Nie można przecież cały czas trzymać tych negatywnych emocji w sobie bo by człowiek zwariował. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że przez 90% czasu jestem silnym człowiekiem. Szalona optymistka, która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Jednakże zawsze czai się gdzieś ten 10% gdy uważam siebie za beznadziejną i nic nie wartą. Latami pracowałam nad tymi procentami: w gimnazjum stosunek był odwrotny :(.

Moje jedzenie kompulsywne jest odpowiedzią na wieloletnie znęcanie się psychiczne, rzadziej fizyczne (ale jednak) mojej rodziny. W sumie jak nad tym pomyślę to chyba nie ma nikogo kto by normalnie w niej funkcjonował. Każdy ma jakieś odchyły związane z przebywaniem w dysfunkcji tudzież patologii (na wsi, na przeciwko nas mieszkała ciotka z mężem alkoholikiem i dziećmi). Jeden brat jest kompletnie zamknięty w sobie. Kiedy tylko może ucieka z domu ( w sensie wychodzi i wraca w nocy, nigdy nikogo do nas nie zaprasza), drugi siedzi całymi dniami przy komputerze, nic go nie obchodzi, prawie nic nie mówi. Rodzina jest rozbita mimo, że mieszka w jednym miejscu. Jedynym co słychać to krzyki mojej matki od rana, przestało mnie to ruszać ale czasem strzeli w czuły punkt. Wtedy zaczynam się użalać, mam napad i tyle. Wracam po nim do normalności i znowu przestaję tym się przejmować. Sądzę że wyprowadzka to jedyne możliwe rozwiązanie ponieważ mojej matki bez współpracy rodziny nie da się zmienić. A nikomu nie chce się z nią walczyć..

czwartek, 9 sierpnia 2012

Jak to u mnie wyglądało

Ostatnio zaczęłam się zastanawiać dlaczego mam akurat syndrom jedzenia kompulsywnego a nie coś innego i poprzypominały mi się moje myśli i sytuacje z przeszłości.

Pierwszy raz pomyślałam, że jestem gruba w wieku 9 lat. Pamiętam, ze stałam przed lustrem, podnosiłam koszulkę do góry i patrzyłam się krytycznie na brzuch, który uważałam za obrośnięty tłuszczem. Skąd takie myśli u dziecka? Nie wiem. Patrząc na zdjęcia z tamtego okresu byłam bardzo małym i chudym dzieckiem. Zarzucałam sobie wtedy, że za dużo jem (!). Chyba to były pierwsze oznaki buntu wobec mojej matki (pewna nie jestem).

Dlaczego BED a nie bulimia albo anoreksja? Głodzić się nie umiałam, coraz więcej jadłam, jednakże ganiałam z dzieciakami po lasach i wsi więc byłam chuda. Następnie stało się coś dla mnie wtedy strasznego: ze wsi przeprowadziliśmy się do miasta. Zmiana otoczenia u bardzo nieśmiałego dziecka to był szok, na dodatek koleżanki zaczęły mnie prześladować ("jesteś wsiarą itp."). Zamknęłam się w domu i przestałam wychodzić = mało ruchu, na dodatek zaczął się okres dorastania. W wieku 11 lat byłam przekonana, że jestem wielorybem. Rozpoczęłam kolejne próby z głodówkami naturalnie skończone fiaskiem. Któregoś dnia znalazłam w jakimś piśmie historię dziewczyny z bulimią. To było olśnienie, chciałam być taka jak ona: jeść tak jak lubię a potem wymiotować. W tym wieku w ogóle się nie przejęłam, że zniszczę sobie organizm itp. A więc czemu nie bulimia? Miałam szczęście: nie wiedziałam jak się wywołuje wymioty a nie mogłam spytać się rodziny ponieważ byłaby awantura. Nie było wtedy Internetu (dzięki bogu!) a koleżanki nie miały o czymś takim pojęcia. Tak więc po kilku dniach i kilku nieudanych eksperymentach dałam sobie spokój.

Od 11 do 16 lat utwierdzałam w sobie zaburzenie odżywiania: ciągłe próby odchudzania i wielkie napady głodu. Na dodatek trafiłam do gimnazjum gdzie było jeszcze gorzej niż w podstawówce: stałam się kozłem ofiarnym. Kompletnie nie wychodziłam z domu, nie spotykałam się z ludźmi. Nieśmiałość była tak chorobliwa, że nie byłam w stanie iść do sklepu i odezwać się do sprzedawczyni. Przy wzroście 155 cm ważyłam 70 kg. Rówieśnicy znęcali się nade mną coraz bardziej.

Wybawieniem było liceum. Ludzie byli cudowni, akceptowali mnie. Płakałam ze szczęścia, że zmieniłam szkołę i udało mi się trafić do tej a nie innej. Od razu BED odpuściło, schudłam do 55 kg. Zaczęłam wychodzić z domu, nieśmiałość prawie zniknęła (do dzisiaj mam wybiórczą). Znalazłam pierwszego chłopaka, krąg stałych przyjaciół z którymi spotykam się do dzisiaj.

Niestety wszystko runęło na studiach. Zerwałam z pierwszym facetem, który okazał się chory psychicznie. Mój wydział okazał się podobny do gimnazjum. Nikt ze mną nie gadał, nie byłam nigdzie zapraszana. Promotorka na licencjacie była kalką mojej matki. Raz o mało co się nie pobiłyśmy (!). BED powróciło w okropnej skali: obżarstwo połączone z wiecznym odchudzaniem się. Dopiero po obronie Narzeczony stwierdził, że w końcu muszę zacząć się leczyć i wysłał mnie do psychologa. Żałuję, że tak długo z tym zwlekałam...

Co do kontaktów z ludźmi: do liceum byłam strasznie uległa i zamknięta w sobie, dlatego stawałam się świetnym celem do wyładowywania nastoletniej agresji. W LO zmieniłam się o 180 stopni: stałam się strasznie silna i moja osobowość stała się przytłaczająca. Studia to inna para kaloszy: byłam na bardzo kobiecym wydziale a ja mam umysł logiczny, męski (stwierdzony u psychologa) a na dodatek uważałam, że można żyć inaczej niż szukać bogatego faceta, który wszystko za nas zrobi (niestety, nawet wykładowcy mówili, że tak pustych panienek to jeszcze nie mieli :( ).

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Napady obżarstwa

Stało się...

Od około miesiąca, może dwóch nie miałam napadu żarłoczności. Moje życie było w miarę spokojne, nie było dużych sytuacji stresowych. W weekend było inaczej. Rodzice bardzo ale to bardzo mnie wkurzyli. Jak zwykle potraktowali mnie jak 12 - latkę a nie dorosłą osobę: mam być na każde zawołanie, nie mam prawa mieć własnych planów, nie mam prawa odmówić :(.

Poskutkowało to 2 dniami żarcia. Wszystkiego co się nasunęło pod rękę. Z ogromnymi wyrzutami, bólem żołądka, nienawiścią do siebie samej. Wpierdzieliłam całą czekoladę, której miałam nie ruszać i oddać przy najbliższej okazji. Zawiodłam siebie i Narzeczonego. Dodatkowo matka ciągle mi robiła nad uchem uwagi co do tego, że jestem tłusta, nie schudnę do ślubu, jestem zaniedbana (bo nie latam co 5 minut do fryzjera, spa, kosmetyczki i solarium jak ona) i wszystko co złe jest moją winą. A ja ze łzami w oczach sięgałam po 6 z kolei kanapkę z rzędu...

Czuję do siebie kompletny wstręt. Chciałabym schudnąć, przynajmniej nie mieć nadwagi. Ale nie jestem w stanie przestać jeść gdy odzywa się syndrom :(. Czuję się wtedy strasznie nieszczęśliwa, nieatrakcyjna, do niczego. Nie jestem w stanie zapanować nad moimi odruchami. Czuję że jestem uwięziona w swoim ciele a ono chce jeść, jeść i jeść. Ja krzyczę "zostaw to!" ale ono mnie nie słucha...

Wkurzają mnie ludzie, którzy piszą w Internecie rzeczy typu "ale spasła świnia, wystarczyłoby nie jeść" czy "tylko 5% ludzi jest otyłych z powodu hormonów reszcie się nie chce o siebie dbać". Mam wtedy ochotę wsadzić takiego/taką w moją skórę gdy mam napad jedzenia kompulsywnego. Gdy targają okropne emocje, gdy się walczy z własnym ciałem i przegrywa się a później nienawidzi siebie. Bo tu chodzi o psychikę, chorą głowę, sytuacje ciągnące się latami, które do tego doprowadziły. Strasznie ciężko być chorym na syndrom jedzenia kompulsywnego. Teraz mimo wszystko napady zdarzają mi się stosunkowo rzadko, pamiętam moje kilkudniowe orgie z jedzeniem. Czasem miałam napady 3 - 4 razy w tygodniu. Aż dziwne, że nie ważę 100 kg :(.

Na razie staram się podnieść. Odbić od mojego dna. Walczyć z tym dalej. Może i przegrałam bitwę ale postaram się wygrać wojnę.

środa, 1 sierpnia 2012

Odchudzanie

Spadek wagi będzie chwilowo moim priorytetem ale postaram się czasem coś pisać o syndromie jedzenia kompulsywnego. Chwilowo potrzebuję wygadać się z moich postępów.

Znalazłam w necie zdjęcie laski, która startowo ma mniej więcej taki sam wzrost i wagę jak ja. Mocno mnie to inspiruje:

W tym momencie mam na liczniku 67.4 kg. Nie jest źle, powoli chudnę. Jednak od jakiegoś tygodnia ciągle boli mnie żołądek. Myślę, że to z powodu nadmiaru kawy i sztucznych soków. Muszę nauczyć się pić samą wodę lub herbatę bez cukru.

Na dodatek postaram się znowu biegać wieczorami. Chciałabym wyglądać ładnie w sukni ślubnej :)

wtorek, 24 lipca 2012

Waga a nawyki żywieniowe

Spędzam wakacje w domu rodzinnym Narzeczonego. Do ślubu zostało 11 miesięcy dlatego postanowiliśmy się odchudzić. Niby prosta sprawa ale jednak mamy małe spięcia co do tego jak to zrobić. Ja wolę metodę małych kroczków: usuwanie mniej wartościowych pokarmów na rzecz bardziej wartościowych, rezygnacja ze słodzonych napojów, więcej ruchu i co najważniejsze nie głodzenie się. Narzeczony wyznaje zasadę: zaoszczędź na jedzeniu nie kupując go, poćwicz czasem a najlepiej wcale. Tak więc jest zabawnie, w tym momencie udało nam się dojść do porozumienia:
- nie jemy słodyczy aby przyzwyczaić organizm do mniejszej ilości cukru,
- nie jemy przekąsek typu chipsy, paluszki itp.oraz fast food'ów aby odzwyczaić organizm od tłuszczy i soli,
- minimum raz dziennie spacer a raz na jakiś czas zamiast niego coś bardziej męczącego.

Na razie jest ok, nie mieszkamy razem, tułamy się po Polsce: raz mieszkamy u mnie, raz u niego. Ale gdy znajdziemy pracę i wynajmiemy mieszkanie... nie wiem co będzie. Mamy zupełnie inne nawyki żywieniowe wyniesione z domu. U mnie:
1) trzeba zjeść wszystko z talerza ponieważ "biedne murzynki w Afryce głodują", jeśli nie dajemy rady można zutylizować pozostałości przy pomocy psa (który ma nadwagę),
2) nie wolno wyrzucać jedzenia nawet jeśli jest go za dużo czy jest przeterminowane, bo to obraza dla "biednych murzynków głodujących w Afryce" (wyrzuca się naprawdę zepsute jedzenie),
3) posiłki są przygotowywane na ilość nie jakość (ma być tanio),  są mało urozmaicone (ojciec nie znosi warzyw, owoców i kurczaka, babcia ryb i grzybów oraz nie uznaje niczego co nie jest "typowym polskim jedzeniem"), nie wolno eksperymentować z jedzeniem bo jeśli się coś nie uda to podpada pod punkt 2 - lepiej gotować na podstawie prastarych przepisów (kotlet schabowy, kopytka czy rosół...),
4) każdy je ile chce - najczęściej dość małe porcje, najlepiej aby jadł kilka razy w ciągu doby, prawie nigdy nie jemy wspólnych posiłków razem - każdy zamyka się w swoim pokoju a jeśli nie chce czegoś jeść to nie ma dużych konsekwencji (zasada: nie jesz - będziesz głodny/a) - czasem babcia się wkurza ale w końcu odpuszcza,
5) przy wspólnych posiłkach nie ma namawiania: zjedz to, zjedz tamto, może 2 - 3 dokładeczkę? Nie chcesz jeść to nie, gorzej z byciem wegetarianką - tego rodzina łatwo nie wybacza. Jedzenia jest dużo ale jest wyliczone na 2 - 3 dni,
6) słodycze, alkohole, chipsy, lody, lepsze jakościowo jedzenie itp. to towar luksusowy nie może leżeć byle gdzie, trzeba to schować bo inaczej rodzina rzuci się na to jak dzikie świnie, trzeba także od razu to zjeść aby inni mieli jak najmniej.
U Narzeczonego:
1) można zostawić jedzenie na talerzu i się tym nie przejmować,
2) wyrzuca się jedzenie bez mrugnięcia okiem, nawet bez sprawdzenia czy można to jeszcze jeść ponieważ "może już się zepsuło a tego nie widać - lepiej nie cierpieć potem w wc", data przydatności do spożycia oznacza, że sądnego dnia musi to wylądować w koszu na śmieci. Nie dojedzenie jedzenie z talerza też tam ląduje - nie trzeba wrzucać go spowrotem do garnka,
3) posiłki są przygotowywane na jakość, często się eksperymentuje - jeśli coś nie wyjdzie to trudno, przecież są kanapki,
4) posiłki je się razem (nie ważne że ostatnia osoba wraca np. o 18 - dopiero wtedy jest obiad), nie je się małych porcji tylko 2 - 3 baaardzo duże,
5) ciągle ktoś namawia aby zjeść dokładkę, jedzenia jest zawsze za dużo: część się dojada, część wyrzuca,
6) przekąski, alkohol czy słodycze można jeść ile się chce, często leżą tygodniami na widoku i nikt ich nie ruszy.

Wychodzi na to, że rodzinne nawyki żywieniowe są prawie we wszystkim odmienne. Nie jest tak, że stosujemy się do wszystkich ale czasem mnie szlag trafia gdy Narzeczony wyrzuca jogurt 2 dni przed terminem nie otwierając go, jego zaś wkurza monotonność babcinych posiłków i ciągłe oszczędzanie na jakości. Już teraz mamy zgrzyty: nie lubię mięsa - on by się mógł tylko nim żywić, ja bym mogła jeść w kółko różne kasze- on nie. Pewnie kiedyś wypracujemy jakiś system ale na razie staramy się nie poruszać tego tematu bo wynikną kłótnie xP. Przede wszystkim chcemy aby nasze przyszłe dzieci miały dobre nawyki żywieniowe by nie cierpiały z powodu wagi jak my.

czwartek, 19 lipca 2012

BED - mój sposób na poradzenie sobie z napadami żarłoczności

Wiadomo, że najważniejszym problemem osoby z syndromem jedzenia kompulsywnego są napady żarłoczności. Celowo nie piszę "napadami głodu" ponieważ najczęściej się go nie odczuwa. Nie raz w stresowej sytuacji nagle zaczynałam myśleć tylko o tym aby otworzyć lodówkę i pochłonąć znajdujące się tam jedzenie mimo, że jadłam chwilę wcześniej.

W czasie ostatnich 2 miesięcy pisania licencjatu przytyłam 5 kg. Stres związany z nadmiernych wymagań promotorki spowodował że w trakcie pisania co chwilę latałam do lodówki. Pamiętam jak własny żołądek błagał mnie abym przestała a ja nie mogłam. Potężna siła gnała mnie po kolejną rzecz do kuchni. Jadłam i jadłam mimo świadomości, że źle robię. Wtedy naprawdę nie miałam kontroli nad własnym zachowaniem.

W czasie pisania magisterki tak nie było. Co mi pomogło? Oczywiście terapia u psychologa, to oczywiste. Jednak mimo tego napady żarłoczności nie znikły, termin oddania pracy się zbliżał a ja podczas pisania znowu zaczęłam myśleć o jedzeniu. Co wymyśliłam?

Podczas pisania pracy na komputerze położyłam obok siebie białą kartkę z długopisem. Napisałam na górze: Obiad - 13.30. Od tego czasu za każdym razem gdy poczułam potrzebę pójścia do kuchni zaznaczałam to kreseczką i pisałam obok niej godzinę kiedy to się stało. Robiłam tak nawet jeśli przez sekundę pomyślałam o jedzeniu.

Co się okazało? W ciągu godziny myślałam o zajedzeniu stresu nawet po 10 razy. Miałam świadomość, że jestem chora ale gdy zobaczyłam na kartce, że chcę iść jeść po kilku minutach od normalnego obiadu dosyć mnie to zszokowało. Po jakimś czasie stosowania tej metody zauważyłam, że staje się ona substytutem rozładowania stresu. Zaczęłam jeść mniej więcej co 3 godziny, a gdy odczuwałam napięcie stawiałam kreskę i przynosiło mi to ulgę. Nie musiałam już chodzić do lodówki.

Ta metoda skutkuje gdy się odczuwa ciągły stres o dość średnim natężeniu. Stosuję ją także gdy się nudzę, czytam książkę lub oglądam telewizję. Tak, w czasie nudy lubię pójść buszować po kuchni. A w czasie oglądania telewizji chyba większość ludzi lubi coś podjadać... Podejrzewam, że w pracy także będzie skuteczne. Nie stosuję tego podczas naprawdę silnego stresu, wtedy ataki żarłoczności mają przewagę. Muszę coś na to wymyślić ale jeszcze nie wiem co. Jak coś poskutkuje, dam znać :).

poniedziałek, 16 lipca 2012

O biciu dzieci

Przepraszam, że mnie długo nie było, wyjechałam na wakacje do tak zapadłej dziury, że nie było tam internetu :(.

Postanowiłam skrobnąć notkę o biciu dzieci ponieważ albo ja oszalałam albo powinnam na siłę zaprowadzić matkę do psychologa. Wspominałam kiedyś, że wmawia mi, że jestem wariatką i wszystko zmyślam. Niby takie proste: pamiętasz coś, widzisz w myślach wyraźnie a ktoś Ci mówi, że to nieprawdziwe, że zmyślasz aby zrobić komuś na złość. Na początku było ok: matka zapomniała, zdarza się. Później gorzej: hmmm, a może to ja nie mam racji.. może rzeczywiście się pomyliłam? Teraz sama zaczynam w siebie wątpić. Lata wawiania mi, że jestem wariatką zaczynają skutkować mimo, że mam świadomość, że to ona zmyśla. Nie wiem czemu się tak dzieje, chyba jestem za słaba psychicznie.

A co się stało? Kilka dni temu wywiązała się dyskusja u mnie w domu na temat bicia dzieci. Powiedziałam głośno i wyraźnie, że razem z braćmi dostawaliśmy często lanie. Co na to moja matka?

"Kłamiesz! Raz ode mnie dostałaś klapsa a gdy kiedyś ojciec was walnął pasem to prawie go z domu wyrzuciłam i powiedziałam, że jak jeszcze raz to zrobi to odejdę!"

Powiedziała to kobieta, która przez lata twierdziła, że skoro biją nas tak aby nie było widać siniaków to znaczy że to nie bicie. Przed oczyma stanęły mi te wszystkie razy gdy za coś dostawaliśmy:
- gdy miałam 6 lat dostałam kilka razy pasem za to, że wydałam własne kieszonkowe na słodycze (do dzisiaj nie wiem czemu, nie mieliśmy zakazu czy coś w tym stylu),
- poszłam ze szkoły do koleżanki i nie powiadomiłam o tym rodziców (na moje usprawiedliwienie podam fakt, że mieszkałam na wsi gdzie wszyscy się znają a koleżanka mieszkała 10 metrów od nas, gdyby matka wyszła z domu i się spytała to każdy chłop by jej powiedział gdzie jestem),
- niechcący rozwaliłam bratu nos (fakt, że się przyznałam i przeprosiłam oraz że stało się to podczas zabawy a nie specjalnie nie miał znaczenia),
- za złe oceny (dla matki 4 już była złą oceną),
- za to, że czegoś nie chciałam zrobić,
- za to, że się odezwałam nie tak jak trzeba,
- za to, że kiedyś ze stresu narobiłam w majtki (w przedszkolu).

Sporo tego jest, większość wyrzuciłam z pamięci bo po co pamiętać o takich rzeczach. Bardziej pamiętam te razy, które uważam za niesprawiedliwe. Kiedyś poskarżyłam się babci (miałam może z 10 lat), że jak jeszcze raz mnie uderzą to zadzwonię na policję. Babcia od razu podniosła krzyk, że zachowuję się jak komunista i chcę donieść na rodziców... Tak więc przyzwolenie było.

I teraz matka zaprzecza. Nie kłóciłam się z nią bo by od razu stwierdziła, że zmyślam. Czasem już sama zaczynam w siebie wątpić. Tylko, że bracia też pamiętają lanie jakie nam spuszczali. Dla matki jest jedno wytłumaczenie: zmówiliśmy się przeciwko niej.

sobota, 23 czerwca 2012

Wielka niewiadoma

Informuję, że w przeciągu ostatnich 30 dni oddałam zostałam magistrem i schudłam 2.5 kg =). Napady BED były ale na szczęście rzadko, coraz lepiej mi z tym idzie chociaż czasami zastanawiam się czy nie skoczyć jeszcze kilka razy do mojej psycholog aby zakończyć sprawę. Jednak myślę, że to tak naprawdę nigdy sięz tego do końca nie wyleczę...

Muszę też pochwalić się wyjątkowym szczęściem na polu mama i ja. Może to głupio zabrzmi ale spodobała nam się ta sama sukienka dla mnie (dla niewtajemniczonych: nasz wspólny gust wynosi ok. 5% wszystkich rzeczy) co samo w sobie jest cudem. Chciałam ją kupić ale cena zwaliła z nóg: 350 zł... nie stać nas na było na takie szaleństwo. Mama powiedziała, że może gdybym zachodziła raz na jakiś czas do sklepu i by przecenili ją na ok. 150 zł to by ją kupiła. W niezbyt dobrym humorze wróciłam do domu bo ile można łazić do sklepu czekając aż coś przecenią (pomijając fakt, że ktoś może wszystko wykupić). W domu pomyślałam, że chociaż spojrzę na tą sukienkę jeszcze raz, weszłam na oficjalną stronę sklepu a tam... wielka wyprzedaż. Obliczyłam ile by to wyniosło w naszej walucie, szybka decyzja, telefon do mamy. Mam sukienkę ponad 200 zł taniej =D. Teraz czekam z niecierpliwością na paczkę.

Pracy szukam, jak na razie nic ciekawego z tego nie wynikło. Trzeba jednak własną firmę założyć, tylko jeszcze abym się tak bardzo nie bała tego..